Połowa wakacji śmignęła, jak mawia pewien mój znajomy, a ja w ogóle nie odpoczęłam.
No nie odpoczęłam i już, bo w sumie te parę razy na leżaku i w wodzie się nie liczy przecie.
I te parę wyjazdów w piękne okoliczności przyrody ze znajomkami też się nie liczy wcale.
Bo aby odpocząć, musiałabym w nirwanę wpaść i się nie ruszać wcale, czyli wystawić umysł z czerepu i z takim pustym pozostać.
Niegłupim byłoby także skrępować nogi, które wciąż ponoszą, acz one chyba wiedzą, że mus.
Tak więc nie odpoczęłam, bo wciąż ktoś, coś, gdzieś...i ja też
Taka karma lub równowaga, pierwsza część życia zdecydowanie stagnacją większą się zdała.
Lecz stagnacja też męczy, więc może odpoczywać nie umiem?
Za dwa dni w samolot wsiadam i się umęczę latając, kąpiąc w oceanie, łażąc po promenadach, zachwycając naturą, architekturą i byle czym, bo ja to się właśnie tym cieszę...
Bo może aby odpocząć należy się najpierw zmęczyć?
Lub odpoczynek to brak bodźców, acz eremów brak, bo nawet na mym ranchu plączą się zające, sarenki i sąsiedzi, z naciskiem na golarzy trawy
Jednak sądzę, że odpoczynek to stan umysłu, a mózg wciąż w mojej głowie...
Szczęśliwej drogi Promysie
I choć na chwilę zgub swój mind...
Komentarze