Londyn jak Londyn, szału nie ma, porównania z Lublinem rzecz jasna nie strzymuje
Spokojnie nie można w niebo popatrzeć, brak nanosekundy, by na niebie nie było ni jednego samolotu. Ba, zwykle są dwa, albo szesć. Nie pytaj czemu szesć, cholera wie
Spokojnie nie można na Trafalgar Square posiedzieć, w kółko jakis pogięty murzyn lata jak opętany i wyciąga smieci z kubłów z częstotliwoscią raz na półtorej sekundy - liczyłam.
Dobry ma przebieg, podejrzewam, iż jest z plemienia Tarahumara, tak sądzę, bo plac dosc duży
Kubka po cappuccinie na luzie nie można wyrzucić i podelektować się faktem jego tam leżenia, bo Murzyn z nienacka nagle dolatywa i opróżnia kosz ze smiecia JEDNEGO
Czujnosć Murzynów zabija i taka zabita chodząc po dzielnicy żydowskiej, w której pomieszkiwałam, czułam się jak w Polsce międzywojennej przed holokaustem.
Byłam jedynem nie Żydem, bez peruki i czarnej garsonki oraz bez pejsów i chałata.
Nawet nie wysiliłam się na popular jarmułkę. Zastanawiam się nad swą kosmiczną głupotą, bo przecież mogłam się jednak wysilić.
Moja głupota przejawiła się dodatkowo w tym, iż nie cierpię piwa, choć parę pubów zaliczyłam.
Pytanie zatem się nasuwa po co wogle do Londynu lecieć???
Faktycznie, jest zasadne :-/
Po to by zobaczyć sterty smieci?
Czy może po to, by w kryptach Westminster Abbey pójsć do toalety i zjesć sandwicha siedząc na nagrobku jakiegos spoczywajacego w pokoju Londyńczyka?
Rest in peace jest tu kompletnie pojęciem abstrakcyjnym, bo jak ci wielojęzyczny tłum depcze po suficie, pije kawę, słuchając równoczesnie 16- tu przewodników, żrąc kanapki z szeleszczącej folii i kupując w kryptowym sklepiku, to zjawisko pozagrobowej nerwicy jawi się czyms całkiem realnym.
A już turystka konsumująca kanapkę przy ołtarzu głownym, wywołała lekki osłup, gdyż do tej pory sacrum i profanum rozróżniałam w stylu prowincjonalnej Polski.
Fakt wzięcia mnie na osobistą przy odprawie i iscia na czerwony dywan, na który potem weszła jedynie grupa Arabów - zupełnie mnie nie zdziwił
Nie zdziwił mnie również fakt odwołania mojego samolotu powrotnego, bo mnie się wciąż dziwne rzeczy przydarzają.
I kiedy większosć podróżnych wpadała w histerię połączoną z psychopatią, ja całkiem spokojnie siedziałam na lotnisku Luton i filozoficznie pojmowałam rzeczywistosć wokół, co zaswiadcza zdjęcie ze sandałkami wyżej, specjalnie dla Cię - Helka.
Zaoszczędzony w ten sposób dzień zaskutkował zabłądzeniem na ekumeniczny cmentarz zupełnie przypadkiem.
Szukając jakiegos sobie znanego wzoru na pochówek, poczułam się jak robiony w bambuko kosmita, gdyż oni gdzie indziej mieli prochy, gdzie indziej tabliczeczki lub nagrobeczki, a gdzie idziej zadedykowane róże.
A wszystko to w takim miejscu, z którego nie chce się wychodzić
Więc już na koniec fakt chóralnych smiechów po własnie zakończonym pogrzebie zupełnie mnie nie zdziwił
Bo mnie nie dziwi nic
Choć, jak twierdzi Stokrotka, nikt się nie dziwi jak ja...
Reszta w zdjęciach i komentach
Komentarze